pazerny brat Hieronim

W czasach renesansu żył w Italii brat, którego Bóg obdarzył wspaniałym darem umiejętnego korzystania z farb i pędzla.
Od dzieciństwa Hieronim kilkoma ruchami ołówka umiał oddać rysy twarzy przyjaciół i krewnych, którzy prześcigali się w zdobyciu portretu jego autorstwa, eksponując go następnie w widocznym miejscu domu.
Jego dłonie wydawały się być stworzone specjalnie do malowania i wszyscy w dzielnicy mówili, że zostanie sławnym artystą, przydając w ten sposób blasku również rodzinnemu miasteczku.
Hieronim jednak, chociaż nie porzucał swego zamiłowania, wcale nie myślał o karierze malarza, pragnął raczej poświęcić życie Bogu, wstępując do zakonu franciszkanów.
Postać Franciszka zawsze go fascynowała ze względu na miłość świętego do natury i zwierząt, które Hieronim uwieczniał z nieprawdopodobną wręcz biegłością.
Pod szybkimi ruchami jego dłoni wspaniały koń wydawał się prawie wyskakiwać z płótna wstrząsając długą grzywą, i można było spodziewać się, iż wróble siedzące na gałęzi drzewa lada chwila odlecą ćwierkając.
Kiedy Hieronim wyraził pragnienie wstąpienia do klasztoru, doznali rozczarowania wszyscy, którzy widzieli w nim już chlubę miasteczka, od zawsze biednego i zapomnianego, ale... wiadomo... kiedy dobry Bóg wzywa, trzeba słuchać.
W zamian za to sławę zyskał klasztor, gdzie talent młodego brata znajdował ujście we freskach malowanych na każdej wewnętrznej i zewnętrznej ścianie budynku, przedstawiających raj wraz z aniołami.
Brakowało tam tylko dobrego Boga, naszemu bratu wydawało się bowiem, że nic z tego, co podpowiada mu jego bujna wyobraźnia, nie jest w stanie zbliżyć się do nieopisanej wspaniałości Stwórcy.
Wkrótce klasztor stał się celem pielgrzymek zarówno ciekawskich, jak i wielbicieli niezwykłego artysty, który modlił się między jednym a drugim pociągnięciem pędzlem.
Pewnego dnia majętny kupiec poprosił przeora, by brat Hieronim mógł udać się do jego domu i wykonać portret jego starej matki. Przeorowi nie wydało się to czymś niemożliwym i zgodził się: Hieronim otrzymał specjalne pozwolenie i mógł dowolnie wychodzić z klasztoru.
Zdaniem przeora byłoby grzechem nie pozwolić, aby dar niezwykły, udzielony bratu przez samego Boga, nie służył bez wyjątku wszystkim, nie mówiąc już o tym, że datki zaczęły teraz napływać częściej i hojniej.
Wiele razy Hieronim prosił, aby wpływy uzyskane z jego pracy zostały rozdane biednym i potrzebującym, ale za każdym razem klasztor wymagał pilnie coraz to nowych prac renowacyjnych.
I tak Hieronim zaczął wędrować w tę i z powrotem, dźwigając swoje płótna i dużą drewnianą skrzynkę, w której trzymał cenne narzędzia pracy.
Kiedy brat udawał się do okazałego domu kupieckiego, wysyłano specjalnie po niego powóz, co pozwalało mu dotrzeć na miejsce w sposób możliwie najdogodniejszy.
Hieronim, zaciekawiony, rozglądał się dokoła, i w miarę jak dni mijały, coraz bardziej zdawał sobie sprawę z biedy jednych dzielnic i bogactwa innych; biedne nie miały ani kościoła, ani szpitala, bogate skupiały się wokół wielkich katedr i nie brakowało im miejsc do hospitalizacji i leczenia chorych.
Tymczasem praca nad portretem staruszki postępowała i obraz uzyskiwał coraz to nowe szczegóły: zmarszczkę, przelotny cień w spojrzeniu, lekko zaznaczony na ustach uśmiech, surowość delikatnego i szlachetnego nosa.
Za sprawą zręcznych dłoni brata Hieronima płótno zdawało się wchłaniać samą istotę starszej kobiety, jakby ta chwila została na zawsze uwieczniona, pozwalając tym samym formie nie umrzeć ostatecznie.
Wieść o wyjątkowości portretu szybko zaczęła krążyć wśród miejscowej arystokracji i wszyscy prześcigali się, by móc skorzystać z tego niewiarygodnego talentu.
Życie brata uległo na pewno znacznej zmianie, ale nie skarżył się na to: Bóg nie obdarzył go talentem na darmo, tak jak na próżno Bóg nie tworzy nawet ziarnka piasku, tylko że nikt nie wie, co kryje Jego wola.
Brat Hieronim malował i modlił się, a raczej modlił się malując, gdyż wynikało to z jego natury. Coraz częściej zdarzało się jednak, że nie chciał, by po długich godzinach spędzonych przed sztalugami odwożono go do klasztoru, znajdując jako wymówkę chęć rozprostowania zdrętwiałych kończyn.
Ta prośba nie wydawała się nikogo dziwić, a nawet brzmiała bardziej niż naturalnie. Nikt jednak nie wiedział, że z tych długich godzin spędzanych w drodze powrotnej brat nie usprawiedliwia się przed przełożonym, który był przekonany, że ten zajęty jest malowaniem.
Gdzie chodził Hieronim w tych chwilach samotności? My z pewnością wam tego nie ujawnimy.
Również żaden zleceniodawca pod groźbą natychmiastowego zniszczenia malowidła nie śmiał nigdy wyjawić przeorowi, że brat malarz żądał wysokich wynagrodzeń za swoje obrazy. Tylko od czasu do czasu szeptali między sobą, że brat Hieronim jest, owszem, genialny w swojej pracy, ale co do jego duszy żywili pewne wątpliwości: był wręcz zachłanny na pieniądze! Ach, co to u licha był za brat!
Pomimo to nikt nie chciał zrezygnować z jego arcydzieł, bo każdy mógł dostrzec w nich najskrytszą część siebie, to małe jądro własnej duszy, wokół którego wszystko się obracało.
Dzień po dniu oszczędności brata Hieronima rosły, a on wieczorem, po powrocie do swej celi wszystko przeliczał, dzieląc pieniądze na różne kupki, które następnie wkładał do odpowiednich starannie wiązanych węzełków. W tym samym czasie w najbiedniejszych dzielnicach miasta działy się dziwne rzeczy. Stara szkoła, brudny i podupadający budynek, któregoś dnia została odnowiona.
- Jak to możliwe? - pytali mieszkańcy biednej dzielnicy robotników wykonujących prace.
- A skąd my mamy to wiedzieć? Dostaliśmy pieniądze i projekt, więc przystąpiliśmy do prac!
Innym razem stary biedny ksiądz, który się głodził, chcąc utrzymać mały porzucony kościółek, znalazł pod drzwiami kopertę z pieniędzmi, których potrzebował, by udostępnić parafianom miejsce godne i przyjazne, gdzie mogliby zbierać się na wspólną modlitwę.
A co powiedzieć o tym, co wydarzyło się w najbiedniejszej części miasta, gdzie starcom i dzieciom każdej zimy groziła śmierć, ponieważ żaden lekarz nie kwapił się z wizytą w tych ruderach?
W jednej z podupadających stajni w tej dzielnicy znaleziono wyposażone małe ambulatorium, z mnóstwem lekarstw i lekarzem opłaconym z góry na długi czas przez nieznanego dobroczyńcę, któremu medyk obiecał, że nigdy więcej ci biedni ludzie nie będą zaniedbani.
Krótko mówiąc, po mieście krążył anioł, ale nikt nie wiedział, kim był; a cudów działo się naprawdę wiele.
Czas mijał i brat Hieronim nadal chodził do majętnych rodzin, malując to pucołowate dziecko, to znów wspaniałego rycerza bądź uprzejmą pannę lub ulubionego psa pana domu albo zwiniętego w kłębek kotka na jedwabnej poduszce; i nadal odbywał swoje tajemnicze wędrówki po mieście.
Aż w końcu, któregoś dnia, dobry Bóg zechciał powołać go do siebie, myśląc może, że potrzebują go również tam w górze. Kto wie... jakiś obłok nieco wyblakł lub trzeba było dodatkowego ruchu pędzla pięknie zachodzącemu słońcu... no cóż, czy można powiedzieć, dlaczego Bóg czyni to, co czyni?
Tak nadszedł jesienny wieczór, kiedy brat Hieronim nie wrócił do klasztoru i pomimo wszelkich możliwych poszukiwań, wszelki ślad po nim zaginął. Braciszek malarz dosłownie rozpłynął się. Całe miasto mówiło o tym przez dłuższy czas, niejeden zaś pomyślał chytrze, że pazerny franciszkanin uciekł cichaczem z pieniędzmi uzyskanymi od bogatych mieszkańców w zamian za swoją pracę.
Hieronim natomiast, malując stopień po stopniu, wspiął się aż do raju, bezpośrednio przed oblicze Boga.
- Hieronimie - powiedział do niego Bóg, gdy tylko zobaczył, że wynurza się spod chmury - potrzebuję ciebie tu w raju: mam w planach pewne ulepszenia...
- Och, Panie mój, nie ma problemu - odpowiedział pośpiesznie braciszek - ale widzisz, mam jeszcze do uporządkowania pewne rzeczy tam na dole; zatem powiedz, proszę, ile mógłbyś mi zapłacić?
(Pazerny brat Hieronim, ludowa legenda włoska, Legendy chrześcijańskie tom II)

Post scriptum
Sztuka jak i wiara mogą prowadzić do Boga. Te dwie drogi połączyli w jedną mnisi artyści np. dominikanin bł. Fra Angelico, czy prawosławny mnich Andrzej Rublow. Na uwagę zasługuje również mniszka artystka, klaryska św. Katarzyna z Bolonii.

Komentarze